Antoni Dudek Antoni Dudek
1762
BLOG

Historia IPN (cz. 4): Kieres i „kieresmeni”

Antoni Dudek Antoni Dudek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Przedstawiam kolejny fragment mojej najnowszej książki „Instytut. Osobista historia IPN”, która właśnie trafia do księgarń. Tym razem zaczerpnięty z rozdziału III „Kieres i kieresmeni”

 
 
Największą część Instytutu, obejmującą około połowy jego wszystkich pracowników, tworzył pion archiwalny nazywany oficjalnie Biurem Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów oraz podlegającymi mu biurami oddziałowymi. Jego pierwszym dyrektorem i faktycznym twórcą został 46-letni dr Grzegorz Jakubowski, dotychczasowy dyrektor Archiwum MSWiA, którym był od 1990 r. Kandydaturę tę podsunął Kieresowi Andrzej Grajewski, przekonując go, że ułatwi to proces przejmowania dokumentów z Archiwum MSWiA, które – zgodnie z ustawą – miało przekazać do IPN zdecydowaną większość swojego zasobu. Musiało to budzić naturalny opór, bo było równoznaczne z koniecznością dokonania radykalnej redukcji personelu. Jakubowski rozwiązał ten problem, zabierając ze sobą do IPN większość swoich dotychczasowych podwładnych. Miało to zasadnicze znaczenie dla ducha jaki zapanował w pionie archiwalnym IPN.
Relacje między historykami i archiwistami nigdy nie należały do łatwych, choć archiwiści najczęściej rekrutują się z grona absolwentów studiów historycznych. Istnieje jednak między nimi naturalne napięcie, wynikające ze sprzecznych oczekiwań. Historyk pojawiający się w archiwum spodziewa się, że otrzyma profesjonalnie przygotowany inwentarz, a następnie – im szybciej, tym lepiej – teczki, których sygnatury w nim znalazł. Gdy zaś znajdzie w nich interesujące go dokumenty, to liczy na to, że dostanie (oczywiście jak najtaniej i jak najszybciej) ich kopie. Z kolei dla archiwisty, z natury rzeczy będącego urzędnikiem, historycy (zwłaszcza w większej liczbie) kojarzą się z namolnymi petentami, którzy mnożą oczekiwania i żądania, a gdy już otrzymają to czego chcieli, potrafią się długo nie pojawiać po żądane dokumenty, a później awanturować dlaczego zamówione przez nich teczki trafiły z powrotem do magazynu.
W IPN to naturalne napięcie uległo zwielokrotnieniu i to nie tylko dlatego, że przez pierwsze dwa lata jego istnienia nie było dostępu do niemal żadnych dokumentów, a później okazało się, że poziom ich uporządkowania jest znikomy. Przyczyniła się też do tego postawa Jakubowskiego, który zamierzał przenieść do IPN fatalne obyczaje panujące dotąd w Archiwum MSWiA. Pamiętam jak trafiłem do tej ostatniej instytucji w drugiej połowie lat 90., próbując uzyskać jakieś dokumenty dotyczące działań SB wobec Kościoła w okresie solidarnościowej rewolucji. Oczywiście o dostępie do jakiekolwiek inwentarza nie było mowy – wszystkie dokumenty SB wciąż pozostawały tajne. Po dłuższym oczekiwaniu otrzymałem wreszcie zaproszenie do wizyty w ministerialnym archiwum. Czytelnia okazała się malutkim pokojem, w którym znajdowały się zaledwie dwa biurka przeznaczone dla historyków. Dokumenty – dziś wiem, że było to kilka wybranych zupełnie przypadkowo teczek z pokaźnego zespołu jaki pozostał po Departamencie IV – okazały się na tyle interesujące, że zamówiłem kopie kilku z nich. Nigdy ich jednak nie otrzymałem. Po latach dowiedziałem się od jednego z pracowników IPN, który jako podwładny Jakubowskiego zajmował się tą sprawą, że dyrektor kazał sobie przynieść zamówione przeze mnie dokumenty i zamknął je w szafie pancernej z komentarzem, że musi się zastanowić czy można je skopiować.
„Witam pasożyta”. Tymi słowy powitał mnie Jakubowski, gdy jako naczelnik Wydziału Badań Naukowych pojawiłem się u niego po raz pierwszy, by dowiedzieć się na jakich zasadach ja i moi ludzie będą mieli dostęp do administrowanych przez niego archiwaliów. Później było już trochę lepiej, ale w wypowiedzianym na wstępie zdaniu Jakubowski był szczery. Historycy byli dla niego, szefa resortowego archiwum, utrapieniem, kłopotem, piątym kołem u wozu, słowem „pasożytami”. Kto był zatem ważny? Przede wszystkim służby specjalne. To ich wnioski o dostęp do dokumentów i informacje z kartotek miały mieć zawsze pierwszeństwo. I miały. Gdzieś za nimi lokowali się prokuratorzy, za którymi Jakubowski i inni archiwiści specjalnie nie przepadali, gdyż nie tylko chcieli mieć wszystko natychmiast – często nie wiedząc nawet dokładnie co – ale przede wszystkim przetrzymywali dokumenty latami. Z prokuratorami jednak kierownictwo BUiAD musiało się liczyć, szczególnie gdy najbardziej krewcy z nich zaczęli się odgrażać, że wkroczą w końcu do archiwum w asyście policji i zajmą potrzebne im dokumenty. Trzecią co do znaczenia kategorię klientów ipeenowskiego archiwum tworzyli tzw. pokrzywdzeni, a zatem ludzie na których SB zbierała materiały.
Dopiero na szarym końcu, w czwartej kolejności, byliśmy my, czyli historycy. Jakubowski mówił o tym otwarcie, np. na posiedzeniu Kolegium IPN 10 stycznia 2001 r. kiedy stwierdził, że „udostępnianie w celach naukowych jest sprawą wtórną, a ważniejszą rzeczą jest udostępnianie poszkodowanym”. Co gorsza wyraził też przekonanie, że w IPN należy zastosować przy udostępnianiu dla celów naukowych trzydziestoletnią karencje, przewidzianą w ustawie o narodowym zasobie archiwalnym, co praktyce oznaczałoby, że w 2001 r. byłyby dostępne wyłącznie materiały wytworzone do 1970 r. Do tego na szczęście nie doszło, ale w następnych latach długo trwały spory na temat zakresu w jakim można badaczom udostępniać akta bezpieki.
Nie ma też co kryć, że także i wśród historyków nie było równości. Typowym dla każdego urzędu prawem kaduka badacz zatrudniony w IPN miał zazwyczaj szansę otrzymać dokumenty szybciej niż jego kolega zatrudniony na uniwersytecie czy w PAN. Zdawaliśmy sobie w Biurze Edukacji Publicznej sprawę z negatywnych konsekwencji takiego stanu rzeczy, ale nasze monity by wszystkich traktować identycznie i w przyjaźniejszy sposób, przypominały rzucanie grochem o ścianę. Termin oczekiwania na zamówione dokumenty był w pierwszych latach istnienia IPN liczony – przynajmniej w Warszawie - w miesiącach, a w niektórych przypadkach nawet w latach. Z pewnością po części wynikało to ze stanu (nie)uporządkowania przejmowanych kilometrów akt, ale miałem też przekonanie, że był to rezultat celowej polityki Jakubowskiego i jego następczyni. W każdym razie w większości oddziałów IPN tempo pracy archiwum wyglądało lepiej niż w centrali, ale też posiadany przez nich zasób był mniejszy i nie przekraczał poziomu 12 km akt (Katowice). Tymczasem w warszawskim archiwum Instytutu znalazło się 28 kilometrów akt, a wśród nich większość tych najważniejszych, wytworzonych przez kierownicze struktury komunistycznych służb specjalnych.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura