Antoni Dudek Antoni Dudek
2251
BLOG

Historia IPN (cz. 10): Zderzenie czołowe (z Wałęsą)

Antoni Dudek Antoni Dudek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

 
Dziś przedstawiam kolejny fragment mojej najnowszej książki „Instytut. Osobista historia IPN”, która właśnie trafia do księgarń. Tym razem zaczerpnięty z rozdziału IX „Zderzenie czołowe”. Zainteresowanych większą ilością szczegółów konfliktu IPN z Lechem Wałęsą zapraszam do lektury wydania książkowego.
 
 
Od chwili powstania IPN było oczywiste, że Instytut prędzej czy później zostanie zmuszony do zajęcia stanowiska w sprawie oskarżeń jakie kierowano pod adresem Wałęsy już przed 1989 r., a które po słynnej „nocy teczek” z 4 na 5 czerwca 1992 r. stały się powszechnie znane. IPN był wzywany do tego zarówno przez byłego prezydenta, jak i osoby, które – jak Krzysztof Wyszkowski czy Anna Walentynowicz – wypowiadały się jednoznacznie o fakcie współpracy Wałęsy z SB. Na IPN, jako instytucję, która powinna wyjaśnić sprawę, wskazywali też niektórzy dawni opozycjoniści – jak Bogdan Borusewicz - mający poprawne, a nawet dobre stosunki z Wałęsą. Oczywiście na tego rodzaju medialne apele Instytut nie musiał odpowiadać, a Leon Kieres mający na głowie dość innych problemów nie palił się wyjaśniania sprawy, mającej nie tylko wymiar sporu o ocenę jednej z najważniejszych postaci dwudziestowiecznej historii Polski, ale i bieżący kontekst polityczny. Szczególnie od momentu, gdy jesienią 2005 r. polska polityka została zdominowana przez konflikt między PO i PiS, a ocena przeszłości Wałęsy urosła do rangi jednego z najważniejszych czynników różnicujących obie formacje.
            Zanim to jednak nastąpiło, w marcu 2005 r. Lech Wałęsa skierował do IPN formalny wniosek o przyznanie mu statusu pokrzywdzonego. Od tego momentu sprawa ze sfery czysto medialnej przeszła na grunt urzędowy i prof. Kieres stanął przed koniecznością podjęcia decyzji. Tym trudniejszej, że do jej wydania był przez następne tygodnie i miesiące poganiany przez część mediów z „Gazetą Wyborczą” na czele, która kilkakrotnie dawała do zrozumienia, że zbliżająca się 25. rocznica podpisania porozumień sierpniowych z 1980 r. nie może być obchodzona w atmosferze podejrzeń wobec Wałęsy, które IPN rzekomo podsyca, zwlekając z przyznaniem mu statusu pokrzywdzonego. Było to o tyle absurdalne, że największy rozgłos całej sprawie nadawał sam Wałęsa, czego apogeum nastąpiło w maju 2005 r., gdy doprowadził do pamiętnej debaty telewizyjnej z Wojciechem Jaruzelskim, próbując nakłonić generała do odpowiedzi na pytanie: „Czy pan kiedykolwiek uważał mnie za agenta komunistycznego?”. Jaruzelski nie krył satysfakcji, że może wystawić Wałęsie „certyfikat moralności”, ale sposób w jaki to uczynił był na tyle wieloznaczny, że nawet były prezydent nie miał chyba przekonania do jego wiarygodności. W każdym razie nie przypominam sobie, by się nań później powoływał.
            Prof. Kieres jednak zwlekał, a w Instytucie zaczął działać zespół złożony z historyków, archiwistów i prawników, którego zadaniem było wypracowanie stanowiska w sprawie wniosku byłego prezydenta. Nie byłem jego członkiem, ale z tego co wiem, nie przygotował on nigdy żadnego formalnego stanowiska, które byłoby przydatne przy podejmowaniu decyzji w sprawie statusu Wałęsy. 21 lipca 2005 r. pojechałem do Gdańska by wziąć udział w dyskusji panelowej na temat genezy „Solidarności”. Już wcześniej dyrektor BEP Paweł Machcewicz poinformował mnie, że mam przy tej okazji uczestniczyć w naradzie, jaką w sprawie dokumentów dotyczących Wałęsy postanowił zorganizować prof. Kieres. Nie bardzo miałem ochotę dyskutować z prezesem IPN na ten temat, uważałem bowiem, że – po przegranej w majowym konkursie – powinien się ograniczyć do administrowania Instytutem, a nie podejmować decyzje, które miały w istotny sposób rzutować na przyszłość IPN. Do nich zaś z pewnością należała ta dotycząca byłego prezydenta. Kiedy jednak w Gdańsku asystent prezesa poprosił mnie o udanie się na do pomieszczenia w którym znajdowała się kancelaria tajna tamtejszego oddziału Instytutu, uznałem, że przedstawię Kieresowi swój punkt widzenia w tej sprawie.
            Lipcowa narada w Gdańsku nabrała później rozgłosu za sprawą wypowiedzi dyrektora tamtejszego oddziału IPN Edmunda Krasowskiego, który  w wywiadzie udzielonym 23 maja 2008 r. „Dziennikowi Bałtyckiemu” utrzymywał, że w jej trakcie doszło do głosowania nad przyznaniem Wałęsie statusu pokrzywdzonego. Nie przypominam sobie by takie zdarzenie miało miejsce, a z pewnością utkwiło by mi w pamięci. W naradzie poza mną i Kieresem uczestniczyli też zastępca dyrektora BUiAD Leszek Postołowicz, wicedyrektor Sekretariatu Prezesa Jan Ciechanowski, naczelnik gdańskiego OBUiAD Grażyna Skutnik oraz nieznany mi z nazwiska archiwista, który pokazywał nam najważniejsze ze zgromadzonych dokumentów. Większość z nich znałem już z wcześniejszych publikacji na temat TW „Bolka”. Nie było wśród nich takich, które – jak własnoręcznie podpisane zobowiązanie – są uważane za najtwardsze dowody współpracy. W sumie był to typowy materiał poszlakowy, podobny do wielu innych przypadków mocno zdekompletowanej dokumentacji. Kiedy Kieres udzielił mi głosu, zadałem pytanie: czy istnieją sporządzone na piśmie kryteria przyznawania statusu pokrzywdzonego? Na to padła odpowiedź, której się spodziewałem: nie ma takiego dokumentu. W rzeczywistości obowiązywała niepisana zasada sformułowana w Biurze Prawnym, sprowadzająca się do stwierdzenia, że rozstrzygające znaczenie mają zapisy w ewidencji operacyjnej. Jeśli ktoś był w niej zarejestrowany jako Osobowe Źródło Informacji (OZI – zbiorcza nazwa wszystkich rodzajów agentury), a wcześniej prowadził działalność opozycyjną, to nie mógł otrzymać statusu pokrzywdzonego.
Zastosowanie takiej procedury wobec Wałęsy oznaczałoby jednak, że były prezydent nie otrzyma statusu pokrzywdzonego. Dlatego Kieres natychmiast przystał na moją propozycję, by Kolegium IPN opracowało wspomniane kryteria w formie pisemnej, a dopiero później z ich pomocą poddać analizie przypadek Wałęsy. Nie omieszkałem przy tym zaznaczyć, że jestem zaszokowany faktem, iż Kolegium przez kilka lat po tym jak zatwierdziło projekt wniosku o przyznanie statusu pokrzywdzonego nie zajęło się ustaleniem kryteriów na jakich ma on być przyznawany.
            Po naradzie poprosiłem prezesa Kieresa o rozmowę w cztery oczy, w trakcie której powiedziałem, że w moim przekonaniu nie leży w interesie IPN szybkie rozstrzyganie wniosku Wałęsy. Zaproponowałem mu, by oświadczył, że Instytut wstrzyma się z decyzją do czasu zakończenia trwającego już wówczas śledztwa w sprawie fałszowania akt SB dotyczących Wałęsy. Chodziło tu o operację Biura Studiów SB z 1982 r., której celem było skompromitowanie Wałęsy w oczach Komitetu Noblowskiego by zapobiec przyznaniu mu pokojowej nagrody. Równocześnie – dodałem – należy zintensyfikować działania na rzecz doprowadzenia do takiej nowelizacji ustawy o IPN, która zlikwiduje status pokrzywdzonego i tym samym uczyni wniosek Wałęsy bezprzedmiotowym. Kieres, wyraźnie zaskoczony, że mam w tej sprawie inne zdanie niż Machcewicz, który opowiadał się za przyznaniem Wałęsie statusu pokrzywdzonego z powołaniem się na korzystny dla niego wyrok sądu lustracyjnego z 2000 r., trafnie zauważył, że większość członków Kolegium jest przeciwna nowelizacji ustawy idącej w tym kierunku. – I dlatego – odparłem – trzeba im pokazać przypadek Wałęsy, niech się z nim zapoznają. Może zrozumieją, że przyznawanie statusu pokrzywdzonego nie jest takie proste.
            Moja postawa w tej sprawie nie wynikała ze strachu przed atakiem Wałęsy i jego obrońców, których wyraźnie przybyło po powstaniu IPN, ale z głębokiego przekonania, że Instytut powinien się zajmować udostępnianiem dokumentów bezpieki, a nie przypominającym sąd urzędowym orzekaniem co z nich wynika. To zadanie powinno należeć do poszczególnych historyków, formułujących jednak oceny na swój własny rachunek, nie zaś całego Instytutu. Tak właśnie działo się w przypadku urzędowych zaświadczeń o przyznaniu statusu pokrzywdzonego bądź też odmowie jego udzielenia. Prof. Kieres ze mną nie polemizował, najwyraźniej jednak był w tej sprawie innego zdania, bowiem tego samego dnia wygłosił oświadczenie nawiązujące do swojego porannego spotkania z byłym prezydentem: „Powiedziałem Lechowi Wałęsie, że dla mnie jest ponad wszelkimi podejrzeniami. Różni mali ludzie próbują zabłysnąć poprzez bezpodstawne ataki na prezydenta Wałęsę. Ja zawsze będę publicznie potwierdzał swoją wiarę w niego i walczył z tymi haniebnymi praktykami, które niektórzy stosują. Lech Wałęsa otrzyma z IPN status pokrzywdzonego - to moje przekonanie graniczące z pewnością”.
            Mimo tej jednoznacznej deklaracji, prezes IPN najwyraźniej wciąż czekał na jakiś formalny punkt oparcia dla urzędowej decyzji. Tym bardziej, że podjęta na forum Kolegium – głównie przez Andrzeja Friszke – próba sprecyzowania kryteriów przyznawania statusu pokrzywdzonego, nie zakończyła się opracowaniem odpowiedniego dokumentu. Ostatecznie prof. Kieres doczekał się odsieczy ze strony Trybunału Konstytucyjnego, który w październiku 2005 r. orzekł, że osoby, których oświadczenia sąd lustracyjny uznał za prawdziwe, nie mogą być uznawane za OZI. Jeśli zatem były kiedykolwiek inwigilowane przez bezpiekę, to należy im się status pokrzywdzonego. Lech Wałęsa, w przypadku którego sąd lustracyjny wydał przy okazji wyborów prezydenckich w 2000 r. korzystny dla niego wyrok, spełniał ten warunek i dlatego – z datą 16 listopada 2005 r. – otrzymał stosowne zaświadczenie podpisane przez naczelnik OBUiAD w Gdańsku Grażynę Skutnik i wręczone mu w obecności Kieresa. „Dobrze, że są w naszym kraju takie instytucje jak IPN, które pomagają te sprawy wyjaśnić, bo osób takich jak ja, niesłusznie pomawianych, jest więcej” – oświadczył z tej okazji sam Wałęsa i zapowiedział pozywanie do sądu osób, które będą w dalszym ciągu nazywać go agentem SB. Wkrótce też uczynił to wobec Krzysztofa Wyszkowskiego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura